mar 06 2013
Artyści: dlaczego kochają wino?
Kiedy słynnego kompozytora Georga Friedricha Haendla zaproszono na przyjęcie, to poczęstowano go znakomitym winem. Gospodarz zapytał się go, jak mu smakuje i czy jest równie cudowne jak jego oratorium. Tamten odparł, że smakuje, ale coś mu „cienko śpiewa”. Poprosił, by przyniesiono mu wszystkie wina z piwnicy, bo oratorium nigdy nie może się obejść bez tłumu.
Jak oni piją?
Laureat literackiej nagrody Nike za „Książkę Twarzy”, Marek Bieńczyk powiedział na łamach portalu Gazeta.pl, że gdy zaczął pisać o winie, to poczuł absolutną wolność i swobodę, jakiej nigdy nie odczuwał w czasie pisania o literaturze. W przypadku pisania książek wyznał, że zawsze podświadomie czuł na plecach oddech czytelnika i krytyka. Tymczasem zaczynając zdanie na temat wina, kompletnie nie wie, gdzie pójdzie. Odczuwa bardzo przyjemną, absolutną wolność. Nazywa to rodzajem nieodpowiedzialności i anarchii. Nie ukrywa jednocześnie, że kiedy zaczął swoją przygodę z pisaniem o winie, początkowo robił to dla żartu.
Dodatkowo w połowie lat dziewięćdziesiątych wino było jak pustynia, mało kto wiedział o nim więcej. On dla jaj powiedział, że się zna na tym, chociaż to nie była prawda. I potraktowano te słowa poważnie, zapraszając go w różne miejsca jako specjalistę i zachęcając do pisania wielkiej ilości tekstów o tej tematyce. Obecnie sytuacja się zmieniła. Wyrosło pokolenie znawców, co widać na przykładzie degustatorów czy bloggerów. Po tym, jak Bieńczyk dostał Nike, zadzwoniła do niego tłumaczka Małgorzata Łukasiewicz i zaprosiła go do nowej knajpy z winem. Bieńczyk: „A tam młody sommelier zajmuje się nami, przelewa wino do karafki nad świecą, aby osad się nie dostał… Coś wspaniałego. I fascynująca scena, jak z obrazu: świece, światło, nasze pochylone twarze.
Kilkanaście lat po tym, jak zacząłem o tym pisać, w moim mieście, ktoś umie obchodzić się z winem. Cudowne”- dodał.
Dlaczego autor „Książki Twarzy” zaczął pić wino? Wyznaje, że trochę na krzywy ryj. Powrócił wspomnieniami do czasów, gdy wynajmował kawałek przestrzeni w pewnym paryskim mieszkaniu. Było to bardzo dawno temu.” Jego właścicielka, barwna postać, paliła opium i piła wino, miałem do wyboru albo opium, albo wino. Cóż to było za miejsce: zabytkowe łóżka, Giacometti na ścianach, którego wynosiła do piwnicy, kiedy wyjeżdżała na wakacje, choć przestała wynosić, kiedy nas poznała. Pochodziła z Bordeaux, gdzie jej rodzina miała winiarnię. Wino przywoziła właśnie stamtąd, w butelkach bez etykiet. Piła kieliszek i szła na licytację, by coś z tego mieszkania sprzedać i móc się nadal utrzymać. Przy okazji i ja zacząłem pić i ogromnie mi zasmakowało. Wino to rzecz dla filologów, same nazwy, nazwy, nazwy… Czasem lepsze niż same etykiety”- zakończył literat.